Teraz muszę was też ostrzec że jest to w pewnym sensie znane wam za pewne Dramione jednak to Hermiona jest główna bohaterką tej historii. Nie zdziwcie się, więc, że Draco będzie odgrywał tu mniejszą rolę.
A teraz zapraszam na Prolog - życzę miłego czytania.
Liv
Ps. Zachęcam do obejrzenia zwiastuna który znajduje się w lewej kolumnie :)
***
Młoda dziewczyna stała na śliskim, kamiennym podłożu. Wokół
niej fale z ogłuszającym hukiem rozbijały się o skaliste zbocza. Porywisty
wiatr targał jej brązowe loki na wszystkie strony. Z ciemnych chmur, wiszących
nisko nad jej głową zacinał rzęsisty deszcz. Doskwierający chłód dopełniał
przerażający krajobraz tego miejsca. Z lekko rozchylonymi, sinymi od zimna wargami,
wpatrywała się w górująca nad nią wieże. Wiele razy wyobrażała sobie to
miejsce, lecz rzeczywistość mroziła krew w żyłach. Ciemna budowla ciągnęła się
wysoko w górę, a jej wierzchołek ginął w burzowych chmurach. Gdzieniegdzie
widać było znaczne ubytki spowodowane zapewne walkami, które miały tu miejsce w
dalekiej przeszłości. Uroku nie dodawali też wszechobecni Dementorzy, którzy
sprawiali, że dookoła czuć było tylko chłód, smutek i rozpacz.
Z otępienia wyrwał ją delikatny dotyk na ramieniu.
- Jeśli nie chcesz to nie musisz tam wchodzić. – wyszeptał
czarnoskóry mężczyzna, stojący tuż za nią. Wzięła głęboki oddech, aby jej głos
zabrzmiał pewnie, tak jak sobie obiecała. Jest teraz wsparciem dla przyjaciół i
nie może stchórzyć. Wiele razy jej życie wisiało na włosku, a jednak udawało
się jej wyjść cało z opresji. Dlaczego więc teraz czuje lęk? Przecież tym razem
nic jej nie grozi, a zwłaszcza ze stojącymi za nią ludźmi. Ma tylko wejść i
wyjść. To takie proste.
- Wszystko w porządku.- powiedziała, a jej głos nawet nie
drgnął. Tak jak chciała. – Możemy iść.
I ruszyli. Dwóch starszych mężczyzn poszło przodem,
wskazując drogę trójce nastolatków, w głąb tej przerażającej budowli zwanej
Azkabanem. Poruszali się pewnie, wzdłuż ciemnego i zimnego korytarza. Ich kroki
odbijały się echem od murowanych ścian.
Cel wizyty, był równie nieprzyjemny jak to miejsce. Było to,
co prawda zadanie jej przyjaciół, mocno ściskających teraz jej obie dłonie.
Jako Aurorzy mieli wiele zadań. Jedne bardziej niebezpieczne, a drugi mniej. Ta
wyprawa zaliczała się do tej drugiej grupy, jednak była znacznie mniej
przyjemna. Doprowadzanie różnego rodzaju złoczyńców do więzienia to jedno, a
gruntowne upewnianie się, czy aby na pewno są martwi, to drugie. Tym razem chodziło
właśnie o to drugie. Dodatkowo różniło się od innych i to właśnie, dlatego
dziewczyna zdecydowała się towarzyszyć przyjaciołom.
Zastanawiać was może jednak, po co sami aurorzy mieliby
stwierdzać każdy zgon w tej dziurze, w której tak na marginesie, jest tu cała
masa trupów w ciągu paru dni. Odpowiedź jest prosta. Jak przystało na
czarodziei mających ścisłe powiązania z czarną
magią, potrafili oni upozorować śmierć tak, że zwykły czarodziej nie był
by w stanie rozpoznać oszustwa, a Aurorzy którzy odbyli specjalne szkolenia,
wręcz przeciwnie. Nie obejmowało to, co prawda zwykłych złodziejaszków i innych
takich, którzy trafili tu za drobne przestępstwa, a czarnoksiężników, którzy
dysponuja dużą mocą.
Ten przypadek, był jednak jak już wspomniałam inny.
Gdy wreszcie uporali się z wspinaczką po długich, ciemnych
schodach, w mroku, rozpraszanym jedynie przez dopalające się już pochodnie
zawieszane na ścianach, ujrzeli grube, mosiężne drzwi.
Jeden ze starszych mężczyzn wyciągnął przed siebie różdżkę i
po wyszeptaniu kilku, tylko jemu znanych zaklęć, drzwi się otworzyły. Ku
zaskoczeniu nastolatków nie zobaczyli za nimi ciasnego pomieszczenia, ale
kolejny korytarz. Ten jednak był znacznie szerszy, a po jego bokach znajdowały
się kraty, co parę stóp przedzielone murem. I tu koszmar tego miejsca miał
swoje centrum. Szli powoli, spoglądając raz po raz na zamkniętych w celach
ludzi. Brudni, przerażeni lub na wpół martwi. Szaleńcy śmiali się i wyciągali
ręce w ich kierunku. W ich oczach obłęd mieszał się z bólem. Płacze, jęki i
błagania odbijały się echem od ścian.
Szatynka mocniej ścisnęła dłonie przyjaciół. Jedyne, o czym
teraz marzyła to wydostanie się stąd jak najszybciej.
Po ciągnącym się w nieskończoność czasie, dotarli na
miejsce. Ich oczom ukazało się ciało starszej kobiety. Wyglądała jakby miała ze
sto lat, a doskonale pamiętali ją jeszcze sprzed paru miesięcy. Piękną, zadbana
i młodą. Teraz jej białe włosy, brudne i poplątane, leżały rozsypane na
podłodze. Jej ciało okryte było cuchnącą, podartą szmatą w szaro białe paski.
Oczy miała otwarte szeroko, ale bez wyrazu. Puste.
- Narcyza Malfoy, osadzona w Azkabanie za popełnione
zbrodnie pod rozkazami Lorda Voldemorta. Czy można stwierdzić zgon? – zapytał
głośno, czarnoskóry mężczyzna.
Ciepłe dłonie opuściły dziewczynę. Czarnowłosy chłopak, a
właściwie już mężczyzna, podszedł do ciała osadzonej. Zaraz za nim podążył jego
rudowłosy przyjaciel. Obaj wyciągnęli różdżki w stronę ciała i równocześnie
zaczęli szeptać zaklęcia. Po chwili zgodnie kiwnęli głowami i wyszli. Zadanie
wykonane. Wszyscy ruszyli w kierunku wyjścia. Dwa kroki za nimi szła wspomniana
szatynka - Hermiona Granger, pogrążona w myślach.
I wtedy jej wzrok przykuły znajome szare, zimne oczy.
Patrzyły na nią nie z pogardą, ale z nadzieją. Tliła się w nich ta iskierka
tego tylko uczucia. Nie zatrzymała się, tylko delikatnie pokręciła głową, a
nadzieję zastąpiła pustka.
Iskierka zgasła.